Podaję przydatne słówka: zdegustowany, zniesmaczony, skrzywiony, nieukontentowany, niezadowolony, rozczarowany, zbulwersowany, kwaśny jak ocet siedmiu złodziei.
Na pierwszy ogień pójdzie jakość – według mnie rozdział jest fatalnie rozrysowany. Pomijam mój przesyt wszechobecnymi gruzami, pomijam znikającą i pojawiającą się laskę (kaduceusz?) PePe, czy zmarnowanie ostatniej strony. Naprawdę dla mnie nie było chociaż jednego przykuwającego oko panelu.
A mimo to, nie odbieram tego rozdziału źle. Byakuya przemienił serce w twardy głaz, a jego odporność na moc miłości pasuje do jego charakteru. Ciekawi mnie, z jakiego powodu autor postanowił wprowadzić krocie kontrowersyjnych postaci, przez co, niestety, zbaczamy na dziwne tory. Liltotto i Meninas najwyraźniej pokicały do tej samej, wesołej krainy, która pochłonęła ostatnio Giselle i Nemu. Za to Mayuri potrafi intrygować nawet na odległość – bo na pewno sekret jego specyfiku nie leży w nowych kosmetykach do makijażu. Przecież zombie-Hitsugaya nie krzyczał tak ze względu na nowe cienie do oczu. A może...